poniedziałek, 23 października 2017

PANI KADROWA (5): CZAS OŁOWIU / Die Bleierne Zeit, reż. Margarethe von Trotta (1981)




MARGARETHE VON TROTTA: Archeologia pamięci


Wenecja, rok 1981. Margarethe von Trotta otrzymuje z rąk Italo Calvino Złotego Lwa za Czas ołowiu. Jest to pierwszy tak wielki kobiecy sukces na tym festiwalu od czasu zwycięstwa – jawnie propagandowej – Olimpiady Leni Riefenstahl (1938). To niemieckie połączenie posiada zresztą wymiar symboliczny. Zapożyczony z wiersza Hölderilina tytuł filmu opowiada o gorącej jesieni 1977 i inspirowany jest tragiczną historią Gudrun Ensslin (działaczki terrorystycznej grupy Baader-Meinhof), która zginęła wówczas w więzieniu Stammheim. Jednakże sama Von Trotta wyznała w wywiadzie, że to nie jest film o terroryzmie, względnie o powstaniu terroryzmu w Niemczech. Nie zajmuje się również motywacjami powstawania podziemia politycznego. Ja jedynie opisuję bardzo ścisłe, a przy tym zróżnicowane stosunki pomiędzy dwiema kobietami, dwiema siostrami, które w bardzo różny sposób reagują na wydarzenia w Republice Federalnej. 




Reżyserka dokonuje na ekranie wiwisekcji skomplikowanej relacji dwóch sióstr, Juliane (Jutta Lampe) i Marianne (Barbara Sukowa). Różnice pomiędzy kobietami można odnotować już na poziomie charakteryzacji wizualnej, ale co istotniejsze – nie przystają one do siebie na poziomie ideologii i sposobu postępowania. Inaczej podchodzą również do kwestii macierzyństwa i odpowiedzialności za drugiego człowieka. Juliane nie chce mieć dzieci, jest czynną działaczką w walce o prawo do aborcji. Wierzy w pracę oddolną, spokojną, która mogłaby doprowadzić do obyczajowej i intelektualnej rewolucji. Marianne natomiast preferuje odwagę czynu, bezkompromisowość, krzyk i przemoc. Obydwie jednak pragną być wolne i nie chcą być przez nikogo oceniane. Mężczyźni zostają ukazani w filmie Von Trotty jako słabi i śmieszni, można by wręcz powiedzieć – zbędni. Reżyserka przedstawia świat solidarnych kobiet, które – jak mawia jedna z bohaterek – „jakoś sobie zawsze poradzą”. Temat o potrzebie siostrzanej solidarności został wykorzystany zresztą przez reżyserkę w jej wcześniejszym filmie Siostry (1979), w którym również zagrała Jutta Lampe.




Choć Marianne pojawia się o wiele rzadziej na ekranie, można wręcz powiedzieć, że jest stale obecna w narracji, będąc początkowo kimś w rodzaju fabularnego MacGuffina. I choć trudno uznać film von Trotty za kryminał, to wielokrotnie stykamy się w Czasie ołowiu z elementami śledztwa i dochodzenia, pracy z archiwaliami. Juliane żyje zresztą w cieniu z etykietką „siostry terrorystki”. Niczym wdowa walczy o pamięć osoby, którą tak kochała. To właśnie z nią identyfikuje się reżyserka i to jej dedykuje swoje dzieło („dla Cristiane Ensslin”). Tak jak u Bergmana, twórczyni stara się poprzez ascetyczną formę, niejako skierowaną do wnętrza postaci, oddać przebieg ich przeżyć. Reżyserska maestria von Trotty zasadza się przede wszystkim na opracowaniu struktury, która z części (to co prywatne, osobiste, własne) dociera na przestrzał do całości (sfera publiczna, polityczna). Za sprawą retrospekcji z dzieciństwa bohaterek pokazuje w jakim domu się wychowały, jak ich młodość naznaczyły lata nazizmu i autorytarnej władzy ojcowskiej. A także podkreśla jak łatwo jest zaszczepić w ludziach gen buntu, który zamienia się w fanatyzm.

Von Trotta bierze sobie zatem do serca słowa Alexandra Klugego zawarte w jego filmie Kandydat – (…) co w roku 1945 nie zostało odkupione, musiało w roku 1968 wybuchnąć i będzie wracać, póki nie zostanie odkupione. Reżyserka pójdzie o krok dalej i wyzna w wywiadzie, że ogół zapomina i rzuca wydarzenia dnia lekkomyślnie na „śmietnik historii”. To pojedynczy ludzie chcą pamiętać, nie chcą zapomnieć. Twórczyni Utraconej czci Katarzyny Blum (1975) rozlicza się z traumatycznej przeszłości, która nie powinna przeminąć bez konsekwencji i żałoby. Reżyserka nie ukazuje również przemocy – tak immanentnie wpisanej przecież w „dekadę ołowiu” ówczesnej Europy Zachodniej – wprost, nie jesteśmy świadkami zamachów, strzelanin, terrorystycznych ataków. Von Trotta programowo unika wizualnego efekciarstwa, co wzmacnia sugestywność wybranych przez nią scen ukazujących zwłoki Marianny czy też okaleczone i poparzone ciało małego Jana, syna bohaterki. A przede wszystkim nie ocenia żadnej z postaw w sposób jawnie pozytywny czy negatywny. Jej atak skierowany jest w stronę ówczesnej polityki i reprezentacji pamięci –  z jednej strony represji wobec terrorystycznych działań (braku wyjaśnień w sprawie wydarzeń z Stammheim), a z drugiej zapomnienia dla nazistowskiej przeszłości


W Czasie ołowiu von Trotta pokazuje świat smutny, szary i wyludniony, w którym panuje chęć zapomnienia. Za emblematyczną dla takiego stanu rzeczy można uznać postać Jana, potomka Marianne, który zdaje się niczego nie pamiętać. Jednakże przemoc, której niesprawiedliwie doznaje, sprowokuje w nim ważne pytania o przeszłość jego matki i sprawi, że w oczach rozbłyśnie znów chęć doświadczenia wiedzy i prawdy. W moim przekonaniu to najważniejsze dzieło w dorobku niemieckiej reżyserki, z którym każdy miłośnik kina powinien się zmierzyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

DARIO ARGENTO gościem specjalnym FORUM KINA EUROPEJSKIEGO ORLEN CINERGIA!

Zamaskowani zabójcy w czarnych rękawiczkach ze skóry, mechaniczne lalki, krwiożercze owady, muzyka zespołu Goblin… Przez lata Dario Argento...