MARGARETHE VON TROTTA: Archeologia pamięci
Wenecja, rok 1981. Margarethe von Trotta otrzymuje z rąk Italo Calvino Złotego Lwa za Czas
ołowiu. Jest to pierwszy tak wielki kobiecy sukces na tym festiwalu od czasu
zwycięstwa – jawnie propagandowej – Olimpiady
Leni Riefenstahl (1938). To niemieckie połączenie posiada zresztą wymiar
symboliczny. Zapożyczony z wiersza Hölderilina tytuł filmu opowiada o gorącej
jesieni 1977 i inspirowany jest tragiczną historią Gudrun Ensslin (działaczki terrorystycznej
grupy Baader-Meinhof),
która zginęła wówczas w więzieniu Stammheim. Jednakże sama Von Trotta wyznała w
wywiadzie, że to nie jest film o
terroryzmie, względnie o powstaniu terroryzmu w Niemczech. Nie zajmuje się
również motywacjami powstawania podziemia politycznego. Ja jedynie opisuję
bardzo ścisłe, a przy tym zróżnicowane stosunki pomiędzy dwiema kobietami,
dwiema siostrami, które w bardzo różny sposób reagują na wydarzenia w Republice
Federalnej.
Reżyserka dokonuje na ekranie wiwisekcji skomplikowanej relacji
dwóch sióstr, Juliane (Jutta Lampe) i Marianne (Barbara Sukowa). Różnice
pomiędzy kobietami można odnotować już na poziomie charakteryzacji wizualnej,
ale co istotniejsze – nie przystają one do siebie na poziomie ideologii i sposobu postępowania.
Inaczej podchodzą również do kwestii macierzyństwa i odpowiedzialności za
drugiego człowieka. Juliane nie chce mieć dzieci, jest czynną działaczką w
walce o prawo do aborcji. Wierzy w pracę oddolną, spokojną, która mogłaby
doprowadzić do obyczajowej i intelektualnej rewolucji. Marianne natomiast
preferuje odwagę czynu, bezkompromisowość, krzyk i przemoc. Obydwie jednak
pragną być wolne i nie chcą być przez nikogo oceniane. Mężczyźni zostają ukazani
w filmie Von Trotty jako słabi i śmieszni, można by wręcz powiedzieć – zbędni.
Reżyserka przedstawia świat solidarnych kobiet, które – jak mawia jedna z
bohaterek – „jakoś sobie zawsze poradzą”. Temat o potrzebie siostrzanej
solidarności został wykorzystany zresztą przez reżyserkę w jej wcześniejszym
filmie Siostry (1979), w którym
również zagrała Jutta Lampe.
Choć Marianne pojawia się o wiele
rzadziej na ekranie, można wręcz powiedzieć, że jest stale obecna w narracji,
będąc początkowo kimś w rodzaju fabularnego MacGuffina. I choć trudno uznać film
von Trotty za kryminał, to wielokrotnie stykamy się w Czasie ołowiu z elementami śledztwa i dochodzenia, pracy z
archiwaliami. Juliane żyje zresztą w cieniu z etykietką „siostry terrorystki”.
Niczym wdowa walczy o pamięć osoby, którą tak kochała. To właśnie z nią
identyfikuje się reżyserka i to jej dedykuje swoje dzieło („dla Cristiane Ensslin”).
Tak jak u Bergmana, twórczyni stara się poprzez ascetyczną formę, niejako
skierowaną do wnętrza postaci, oddać przebieg ich przeżyć. Reżyserska maestria
von Trotty zasadza się przede wszystkim na opracowaniu struktury, która z
części (to co prywatne, osobiste, własne) dociera na przestrzał do całości
(sfera publiczna, polityczna). Za sprawą retrospekcji z dzieciństwa bohaterek
pokazuje w jakim domu się wychowały, jak ich młodość naznaczyły lata nazizmu i
autorytarnej władzy ojcowskiej. A także podkreśla jak łatwo jest zaszczepić w
ludziach gen buntu, który zamienia się w fanatyzm.
Von Trotta
bierze sobie zatem do serca słowa Alexandra Klugego zawarte w jego filmie Kandydat – (…) co w roku 1945 nie zostało odkupione, musiało w roku 1968 wybuchnąć i
będzie wracać, póki nie zostanie odkupione. Reżyserka pójdzie o krok dalej
i wyzna w wywiadzie, że ogół zapomina i
rzuca wydarzenia dnia lekkomyślnie na „śmietnik historii”. To pojedynczy ludzie
chcą pamiętać, nie chcą zapomnieć. Twórczyni Utraconej czci Katarzyny Blum (1975) rozlicza się
z traumatycznej przeszłości, która nie powinna przeminąć bez konsekwencji i
żałoby. Reżyserka nie ukazuje również przemocy – tak immanentnie wpisanej
przecież w „dekadę ołowiu” ówczesnej Europy Zachodniej – wprost, nie jesteśmy
świadkami zamachów, strzelanin, terrorystycznych ataków. Von Trotta programowo
unika wizualnego efekciarstwa, co wzmacnia sugestywność wybranych przez nią
scen ukazujących zwłoki Marianny czy też okaleczone i poparzone ciało małego
Jana, syna bohaterki. A przede wszystkim nie ocenia żadnej z postaw w sposób
jawnie pozytywny czy negatywny. Jej atak skierowany jest w stronę ówczesnej
polityki i reprezentacji pamięci – z
jednej strony represji wobec terrorystycznych działań (braku wyjaśnień w
sprawie wydarzeń z Stammheim), a z drugiej zapomnienia dla nazistowskiej przeszłości
W Czasie ołowiu von Trotta pokazuje świat smutny, szary i wyludniony,
w którym panuje chęć zapomnienia. Za emblematyczną dla takiego stanu rzeczy
można uznać postać Jana, potomka Marianne, który zdaje się niczego nie pamiętać. Jednakże przemoc, której niesprawiedliwie doznaje, sprowokuje
w nim ważne pytania o przeszłość jego matki i sprawi, że w oczach rozbłyśnie
znów chęć doświadczenia wiedzy i prawdy. W moim przekonaniu to najważniejsze
dzieło w dorobku niemieckiej reżyserki, z którym każdy miłośnik kina powinien
się zmierzyć.